Rozmowa z Iwoną Kornatko, właścicielką serwisu samochodowego Morela i autorką bloga Warsztat na Obcasach – Gazeta Wyborcza.

Konrad Wojciechowski: Jak branża samochodowa przygotowała się na walkę z pandemią?

Iwona Kornatko: – Mimo że warsztaty cały czas miały prawo prowadzić działalność, w początkowej fazie pojawiło się wiele wątpliwości. Czy naprawa samochodu jest niezbędna? Dużo użytkowników aut rezygnowało z korzystania z usług naszych serwisów w obawie o własne zdrowie. Nie pomogły też artykuły w mediach dotyczące mandatów za wizytę w serwisie samochodowym w związku z wymianą opon czy w myjni samochodowej. Robienie sensacji z pojedynczych przypadków spowodowało wybuch paniki wśród klientów i nie przysłużyło się naszej branży. Kierowcy przestraszyli się mandatów. W mojej okolicy policja czy straż miejska nie podejmowały takich działań, co nie zmienia faktu, że groźby karania obywateli zadziałały na zbiorową wyobraźnię.

Kierowcy zostali w domu, a auta w garażu?

– Z powodu pandemii zmienił się zakres usług. Dotyczył głównie napraw awarii, które uniemożliwiały użytkowanie aut. Większość przedsiębiorstw przestawiła się na pracę zdalną, więc samochody firmowe nie były wykorzystywane. Do dziś dużo firm nie wymieniło opon zimowych na letnie.

Z tego powodu wiele serwisów dostało po kieszeni?

– Spadek obrotów był bardzo odczuwalny w marcu oraz kwietniu. Z badań MotoFocus.pl wynika, że oscylowały one w granicach 60-80 proc. Największe straty odnotowały warsztaty nastawione na serwisowanie flot i samochodów najmowanych. W moim przypadku kwiecień 2020 w porównaniu z kwietniem 2019 wygenerował o ok. 70 proc. mniej przychodów.

Co miało na ten spadek bezpośredni wpływ?

– Główną przyczyną było oczywiście ograniczenie przez klientów wizyt w serwisie.

Część nie przyjeżdżała zapewne z troski o własne bezpieczeństwo, część z obawy, jak będzie wyglądała ich sytuacja finansowa w najbliższym czasie. Stali klienci często dzwonili, opisując problem, jaki mają z samochodem, i pytali, czy mogą tak jeździć.

Druga grupa klientów to firmy. Większość pracowników przestała korzystać w tym czasie z aut służbowych, co powodowało brak konieczności ich naprawy.

Dużo części samochodowych pochodzi z importu. W jaki sposób zerwanie łańcuchów dostaw odbiło się na kondycji warsztatów?

– Części samochodowe bądź podzespoły do nich są w dużej mierze produkowane w Chinach. Niektóre chińskie fabryki w lutym wstrzymały produkcję. Gdy sytuacja stała się bardziej niebezpieczna w Europie, Chińczycy uruchomili już swoje fabryki, ale zadyszki dostała produkcja europejska. Pojawił się chwilowy problem z dostępnością części wybranych marek bądź elementów, które z zasady mają mniejszą rotację.

Pani firmę też dotknął ten problem?

– Stosujemy zawsze części najwyższej jakości. Zdarzały się sytuacje, że nie były dostępne. Musieliśmy czekać kilka dni na dostawę bądź w nagłych sytuacjach korzystać z części innych producentów. Ten problem na szczęście rozwiązał się dosyć szybko.

Ratunkiem dla warsztatów miały być usługi door-to-door. Klienci chętnie z nich korzystali?

– Dezynfekowanie samochodów w ramach usługi nie zwiększyło znacząco obrotów branży. Sam fakt, że auto był odbierane i odprowadzane pod dom, nie miał istotnego wpływu na podejmowanie decyzji o korzystaniu z takiego serwisu. Niepewność kazała właścicielom aut ograniczać wydatki do niezbędnego minimum. W naszym serwisie zaledwie kilku klientów zdecydowało się na taką usługę. Głównie były to sytuacje, kiedy auto zostało unieruchomione z powodu awarii.

Rozumiem, że z uwagi na niespodziewany kryzys, warsztaty musiały ograniczyć koszty. Zaczęła pani redukować etaty w firmie?

– Robiłam wszystko, aby utrzymać stan zatrudnienia. Mam sprawdzonych pracowników. Zakładałam, że gdy sytuacja wróci do normy, będę ich potrzebowała.

Nie chciałam dopuścić do sytuacji, że obecnych zwolnię, a za jakiś czas, jak zagrożenie minie, zatrudnię nowych, z mniejszym doświadczeniem i obniżę przez to poziom świadczonych usług.REKLAMA

Nie wszystkim serwisom to się udało. Część mechaników straciła pracę.

Trzeba pamiętać, że nagłe obniżenie kosztów w przypadku serwisów samochodowych jest bardzo trudne. Większość stałych kosztów to długookresowe umowy, jak np. dostęp do dokumentacji technicznej, najem odzieży roboczej czy wynajem lokalu.

W przypadku większości pracowników wynagrodzenie jest uzależnione od ich mocy przerobowych. W tych trudnych miesiącach były one niewielkie, więc pracownicy automatycznie otrzymali o wiele niższe wynagrodzenia.

Duża część serwisów skróciła czas pracy lub pracowała w wybrane dni. Wiele z nich prowadzi działalność w wynajmowanych budynkach. W takich przypadkach właściciele próbowali negocjować kwoty za najem.

Czy po pandemii usługi podrożeją?

– Już zanotowałam wzrost cen części samochodowych. W dużej mierze wynika on ze wzrostu kursów walut. Niektórzy klienci poniosą, niestety, koszty wynikające z odkładania wizyty w serwisie, jeśli mimo zapalonej kontrolki sygnalizującej awarię w aucie nie udali się na przegląd techniczny. Np. przypadku samochodu z filtrem cząstek stałych (DPF) mogło to generować dodatkowe koszy. Początkowo wystarczy zwykle wymienić czujnik i wykonać diagnostykę, co w zależności od modelu wiąże się z wydatkiem rzędu 300-500 zł. Jeżeli użytkownik jeździł, nie usuwając usterki i doprowadził do sytuacji, kiedy filtr zapełnił się w nadmiernym stopniu, może to skutkować koniecznością wymiany. Czyli trzeba się liczyć z kosztami około 3-5 tys. zł. W moim przypadku stawki za usługę w chwili obecnej pozostaną na podobnym poziomie.

Jakie perspektywy czekają branżę samochodową w najbliższym czasie?

– Obecna sytuacja niewątpliwie będzie miała olbrzymi wpływ na rynek motoryzacyjny i sytuację warsztatów niezależnych.

Mnóstwo firm straciła płynność finansową. Część powoli ją odzyska, część będzie musiała zamknąć działalność. Większość warsztatów to małe firmy rodzinne, które nie były przygotowane na tak głęboki kryzys.

Branża motoryzacyjna na szczęście się wspiera. Dystrybutorzy przygotowali dla sprawdzonych serwisów narzędzia pozwalające na dalsze zamawianie części z odroczeniem terminów zaległych faktur. Dużym wsparciem okazały się rządowe tarcze, mimo wielu niejasności przy składaniu wniosków i nieczytelnych informacji, jakie firmy są objęte pomocą.

Moja sytuacja jest stabilna, udało się pozyskać pomocowe środki, choć był czas, że też straciłam płynność finansową. Trzeba się jednak przygotować na to, że nadejdzie kolejny kryzys i będziemy zmuszeni podjąć stosowne działania, aby dotknął nas w jak najmniejszym stopniu.

Jest obawa, że niektóre firmy poszerzą szarą strefę?

– Niestety, tak. Z tym problemem zmagamy się od dawna. Szara strefa to brak gwarancji i możliwości reklamacji, nie wspominając już o nieprawidłowo wykonywanych usługach. Przez ostatnie lata udało się tę sytuację poprawić. Nieautoryzowane serwisy zaczęły odzyskiwać zaufanie klientów. Ale nadchodzący kryzys może spowodować nasilenie się nieuczciwych działań, co znacząco wpłynie na opinię o naszej branży. Klient będzie szukał oszczędności, jednak w dłuższej perspektywie okażą się one pozorne. Wykonywanie naprawy na słabej jakości zamiennikach generuje często dwa razy większe koszty.

Jak w tej chwili reagują klienci?

– Wielu kierowców, którzy planowali zakup nowego samochodu, obecnie wstrzyma się z taką decyzją i skoncentruje na naprawie posiadanych aut. Biorąc pod uwagę ceny za usługi w serwisach autoryzowanych, w porównaniu z warsztatami niezależnymi, kupujący będą bardziej skłonni szukać serwisu, który świadczy usługi na podobnym poziomie, ale jednak taniej. Niestety, część osób ucieknie do szarej strefy bądź nie będzie wykonywała bieżących napraw, co może znacząco wpłynąć na bezpieczeństwo jazdy samochodem. Wygrają te warsztaty, które ceną i jakością świadczonych usług zatrzymają klientów.

Źródło:https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,26042858,koronawirus-co-epidemia-zmienia-w-serwisowaniu-aut.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *